Legendy związane ze Żmigrodem

Drukuj
Utworzono: poniedziałek, 14, styczeń 2013

Na zachód od Żmigrodu, za rzeką Wisłoka, na terenie wsi Mytarz jest wzniesienie, a na jego szczycie widnieją trzy krzy­że. W promieniach wschodzącego słońca wydają się tuż tuż za rze­ką. Wywołują one szczególne zainteresowanie turystów. Cóż to za krzyże? Powstało o nich wiele legend. Mieszkańcy Mytarzy wie­rzą, że jeżeli któryś z tych krzyży wywróci się pod wpływem gnicia i siły wiatru, na środowisko spadnie klęska i nieszczęście: powo­dzie, posucha, gradobicia, pożary wywołane piorunami, morowe powietrze, głód itp. Pod wpływem tych wierzeń naprawiają te krzy­że, ustawiają nowe ze zdrowego drewna, aby nie dopuścić do kata­strofy. Od jak dawna wykonują te czynności? Nie wiadomo! Krzy­że stoją i stoją od niepamiętnych czasów, od zawsze... Stoją na szczy­cie od wieków. Nic więc dziwnego, że w środowisku mieszkańców góra ta nosi nazwę Góry Trzech Krzyży. Najwięcej legend łączy się z tymi krzyżami.

Kiedy św. Wojciech szedł przez Polskę do Prusów... Nie był jeszcze święty, ale cóż poradzić? Tak jest w legendzie. Więc kiedy św. Wojciech szedł nawracać Prusów, usiadł sobie na tym wzgórzu, a kiedy wypoczął po trudach drogi doliną Wisłoki, wygłosił kaza­nie do tych, co się wokół niego zebrali. Oczywiście, Wojciech mógł iść z Czech do Polski przez przełęcz w Ożennej, gdyż Dukla do Polski jeszcze nie należała. Lepiej było nie zapuszczać się po dro­dze w obce kraje, ale kazanie? Skąd za życia taka popularność w Pol­sce czeskiego biskupa? W jakim języku wygłosił kazanie? Po łaci­nie? A może czeski od polskiego jeszcze się wiele nie różnił?

Inne podanie głosi, że tu na górze doszło do krwawej bitwy między księciem Wiślan a księciem wielkomorawskim. Oczywi­ście, nie sami starli się w bitwie, ale stali na czele swoich dru­żyn, a wojska wielkomorawskie siedmiokrotnie przewyższały woj­ska Wiślan. Jednak książę Wiślan bronił się dzielnie. Otaczały go wały poległych rycerzy, aż pokryty towarzyszami dostał się do nie­woli i tu na tym pobojowisku został ochrzczony w obrządku starocerkiewnosłowiańskim. Trzy krzyże symbolizują księcia Wiślan, księcia wielkomorawskiego, a ten trzeci, wiecznie pochylony, to sam św. Cyryl, który stworzył obrządek i dał mu cyrylicę. Podobno utykał na jedną nogę. Nawet tu został wybudowany monaster czyli starocerkiewnosłowiański klasztor z odosobnionymi celami. Nie wiadomo jednak, na ile był obronny. Jeżeli jest w tym źdźbło praw­dy - to biskup Wojciech nie tylko w nim mógł odpocząć, lecz także powitać najstarszy skrawek chrześcijańskiej Polski.

A może jest to Golgota na wzór Ziemi Świętej, aby przebłagać Boga w czasie zarazy, która często nawiedzała Żmigród, szczegól­nie po najeździe Rakoczego, kiedy król polski nie dotrzymał obiet­nic swej żony, zeźliwszy się, najechał na Polskę, złupił i zniszczył Żmigród. Przecież zarazę w ówczesnym wieku zwalczano przy pomocy procesji. Pielgrzymka do tych krzyży miała przebłagalny charakter.

Mruk i Magura żyli w przyjaźni jak najlepsi sąsiedzi przez lata. Wreszcie Mruk zakochał się i zaczął ubiegać się o względy ślicznej sąsiadki. Magura pozostawała niewzruszona. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem postanowił ją wykraść, aby następnie poślubić. Napadł na dwór panny, zniszczył, gdyż obrona trzymała się dzielnie, złupił i uprowadził pannę do swego dworu. Magura, gdy tylko mogła swo­bodnie poruszać się, wybiegła na dziedziniec i rzuciła się do głębo­kiej studni. Nie tylko Wanda nie chciała Niemca, polska panna nie chciała mruka, utopiła się, a ze studni wypłynęła cuchnąca zgniły­mi jajami woda, ściekła do potoku i płynie do dziś, i do dziś cuch­nie jajami,

W czasie wojny religijnej uciekała Matka Boska przed prze­śladowaniem z Węgier do Jasła. Droga jej wiodła górami od Świątkowej do Mrukowej. Tu odpoczywała sobie i, aby wyprostować umęczone nogi, wyszła z obrazu, delikatna nóżka odbiła na twar­dym kamieniu znak świętej stopy. Tak uświęconemu głazowi miesz­kańcy Mrukowej zbudowali kapliczkę na pamiątkę Pani, która udała się do Jasła.

Wypędzona z domu panna z dzieckiem szła przez Polskę i przez świat, bo pod tym względem Polska nie różniła się od świata. Wszę­dzie wypędzano z domu czy z chałupy upadłe panny. Ojcowie ko­chali swoje dzieci, ale hańba była większa od rodzicielskiej miło­ści. Panna w ciąży lub z dzieckiem na rękach dostawała na drogę kilkanaście batów po nogach i tak wybatożona szła w świat, aby zmazać hańbę, jaką sprowadziła na bogobojną chałupę ojca i mat­ki. W bardziej światłych domach wypędzano hańbę, waląc pasem w specjalne miejsce, gdzie nogi wyrastają, które sam Bóg do bicia przeznaczył, po rozciągnięciu na kuchennym stole. Przyszła taka wła­śnie do Żmigrodu. Usiadła pod lasem przy strumyku i, kiedy chciała wodą ze strumyka obmyć łzy, które po twarzy leciały, ujrzała na dnie strumienia srebrne talary, już wyciągała ręce, by zamoczyć je w wo­dzie i uchwycić skarb, gdy zabrzmiały rezurekcyjne dzwony, zafalo­wała woda, talary znikły, pozostał jeno Srebrny Potok. Jeżeli się do­brze wsłuchasz, czytelniku, usłyszysz, że jeszcze dziś szum potoku przypomina śmiech diabła, który się musiał mocno uśmiać.

Na Foluszu jest Diabli Kamień. To właśnie diabeł go niósł z ka­mieniołomu w Ożennej, bo kto inny mógłby go udźwignąć, aby użyć do zniszczenia kościoła, który akurat budowano w Kobyłance. Koguty jednak piać zaczęły, więc diabeł, który był diabłem noc­nym, przeraził się świtu, wypuścił z rąk kamień. A kiedy się roz­widniło, przyjechał chłop wołami, bo dawni chłopi koni nie hodo­wali, do lasu po drewno. Że woły okrutnie go wymęczyły, usiadł na owym kamieniu, by odsapnąć i pożywić się nieco skibką chleba, bo chlebem mu się w chałupie nie przelewało, i maciutką pętelką kieł­basy. Był to piątek, niepiśmienny chłop nie znał kalendarza. Jedy­nie niedzielę wskazywały mu bijące na wieży dzwony wzywające do kościoła na mszę za godzinę. Drugie bicie dzwonu, krótkie, było na księdza, który już wychodzić miał z zakrystii, i na tych co jesz­cze gawędzili wokół, aby spieszyli do wnętrza. Pojawił się diabeł dniowy -jak dalej relacjonował chłop - w króciutkim kożuszku z czarnym futerkiem do wierzchu, w baranicy, spod której wysta­wały małe różki jak u rocznego cielęcia oraz w wysokich butach na parzystokopytnych racicach. Jął go atakować, by porwać do piekła za złamanie postu. Chłop chwycił łańcuch, który koło siebie poło­żył, i zaczął nim wywijać, za każdym machnięciem iskry leciały z dia­bła, a może z kamienia, kiedy chłop się ocknął, słonko było wyso­ko, woły daleko, sam ledwo zipał, a kamień był porysowany. Taki do dziś jest ten Diabli Kamień.

Monday the 2nd.